Kompulsywne jedzenie. Moje fit początki #3

Na czym to ja skończyłam? A, okej. Powrót z podróży, nowy semestr, nowa energia, nowe założenia… Nowe bagno. Ten wpis będzie o tym jak wplątałam się w zaburzenia odżywiania, a dokładniej w kompulsywne jedzenie. To był zdecydowanie najgorszy okres moich ostatnich lat. Na szczęście to już tylko wspomnienie, które mam nadzieję, że „wypowiedziane na głos” pomoże chociaż jeden zagubionej duszyczce. Moje fit początki #3. 

Chciałam dobrze

Ja naprawdę wierzyłam, że po powrocie na kolejny rok studiów wszystko będzie tak jak sobie wymarzyłam. O zdrowym odżywianiu i treningach wiedziałam już naprawdę dużo, byłam świadoma że głodzenie się nie ma sensu, że można jeść sporo, ćwiczyć a przy tym wyglądać zdrowo i pięknie. Zaczęłam: Dieta około 1800 kcal, trening siłowy, dużo snu i regeneracji. Czego zabrakło? Cierpliwości. Minęły dwa dni, a w głowie pojawiły się myśli: „Przecież ja nie jestem głodna, po co mi tyle jedzenia?” Jabłko mniej, 10 g orzechów mniej, a dzisiaj nie zjem kolacji – znów to samo. Przez pierwsze dni obyło się bez większych konsekwencji ze względu na to, że mój organizm był odżywiony (podczas podróży, przed powrotem na studia sporo jadłam) i czerpał energię z wszelakich rezerw. Z każdym kolejnym dniem było gorzej i gorzej, aż do momentu kiedy pozwoliłam sobie na „odstępstwo od diety”. Chciałam dobrze… Nie wyszło.

siłownia

Smutne powroty…

Pierwsze kompulsy

W momencie, gdy pozwoliłam sobie na coś bardziej przetworzonego poleciała lawina i tak zaczęły się moje pierwsze kompulsy. Oprócz tego, że potrzebowałam pożywienia „fizycznie” (znowu spożywałam mało kalorii) to głownie chodziło o psychikę i najgorsze co może być, czyli: Dziś jem, bo jutro już nie mogę. Na samym początku napady nie były aż tak częste (raz na 1 lub 2 tygodnie, później było gorzej), mimo to czułam się po nich okropnie i moje odżywianie to była jedna wielka sinusoida. Kompulsywne jedzenia, mała podaż kaloryczna i restrykcja, kompulsywne jedzenie, mała podaż… i tak w kółko. Tkwiłam w tym dwa miesiące. Był listopad i stwierdziłam, że spróbuję na nowo. Nadchodzą Święta Bożego Narodzenia, Sylwester, a ja chcę czuć się dobrze! Wrócić do domu i być szczęśliwa. Powtórka: Dieta około 1800 kcal, trening siłowy, dużo snu i regeneracji, a dodatkowo odrobina cierpliwości. Tym razem nie miałam tego uczucia co na samym początku i mimo wyższych kalorii odczuwałam głód, więc myślałam że w końcu „robię to dobrze”. Był to czas bez napadów, ale nasilonej ortoreksji, którą łatwo było ukryć, bo przecież to normalne, że „do Świąt nie je się słodyczy”. Tak, może i normalne, ale co innego ich nie jeść, a co innego się ich bać…

Czas pierwszych kompulsów. Moje ciało to była jedna wielka sinusoida, ale jakoś do Świąt „dałam radę” i nie byłam napuchnięta od objadania się

Wytrwałam do Świąt

Udało się! Miesiąc bez napadów! Brawo Eliza. Brawo, w fenomenalny sposób „wytrwałaś do Świąt” i straciłaś cały ten magiczny okres przedświąteczny. No trudno, ważne że odbyło się bez napadów i uważałam, że jestem na dobrej drodze. Święta i czas do Sylwestera były naprawdę w porządku, jadłam normalnie, nie zabraniałam sobie niczego, ale też nie przesadzałam. Dlaczego? Po pierwsze: Świętuje się parę dni i to normalne, że przed kilka dni spędzamy czas z rodziną i towarzyszy nam wigilijne jedzenie. Sama w głowie się usprawiedliwiałam, ale… Czy to nie jest normalne? Jedzenie było, jest i będzie, a ja potrzebowałam specjalnej okazji jaką są Święta Bożego Narodzenia, aby pozwolić sobie na tę normalność i każdego wieczoru kłaść się do łóżka z zadowoleniem i spokojem, że przecież jutro też jest dzień, nie musisz jeść na zapas, jutro też możesz. Po drugie: W głowie był ciągle ten Sylwester, czyli obcisła sukienka, szpileczki, znajomi – chciałam wyglądać dobrze. Wydawać by się mogło: Kurde babo, dałaś radę. Jedzenie w granicach rozsądku, bez napadów, z lekką kontrolą, ale nie przesadną. No tak, ale… Co po Sylwestrze?

Mina mówi wszystko. Byleby dobrze dobrze wyglądać w sukience…

Było jeszcze gorzej

Jeszcze w rodzinnym domu po Sylwestrze wróciło do mnie to bagno sprzed miesiąca, tylko tym razem ze zdwojoną mocą. Na nic wielkiego już nie czekałam i nie miałam w najbliższym czasie żadnej okazji, za parę dni miałam wracać na studia, na nowy semestr i co pojawiło się w głowie? „Przecież wracam na studia, znów trzeba się będzie odchudzać i mało jeść, muszę wykorzystać ten czas w domu, ale od powrotu będzie już dobrze”… Muszę pisać jak wspominam ostatnie dwa dni spędzone w domu czy oszczędzić Wam tych przykrych wspomnień? Wróciłam na uczelnie i było jeszcze gorzej. Częstotliwość i intensywność napadów była jeszcze większa. Co prawda nigdy nie miałam zdiagnozowanych zaburzeń odżywiania w postaci kompulsywnego jedzenia i nie do końca wiem czy mogę tak o tym pisać, ale problem był i to poważny. Wymioty nie były mi obce, nigdy ich nie wymuszałam, po prostu nie dawałam już rady od ilości jedzenia. Były to naprawdę ogromne ilości, jedzone w samotności oraz bez jakiejkolwiek świadomości i pohamowania. Nie jest to historia typu: Zjadłam 3 czekolady, żelki i chipsy po tygodniu trzymania diety, mam zaburzenia odżywiania. To były naprawdę ogromne ilości połączone z wcześniej wspomnianymi wymiotami, codziennym bólem brzucha, wstydem, hektolitrami łez, przeplatane dniami bez jedzenia, chwilowym lepszym samopoczuciem i nadzieją, że „w końcu kiedyś się uda”.

czekolada

Zapasy słodyczy z momentu, gdy ich nie jadłam, a jedynie zbierałam. Były o wiele większe i znikały bardzo szybko…

Nie zależało mi na zdrowiu

O tym, że straciłam okres pisałam w poprzednim poście. Mój (były) lekarz przed wylotem do Anglii kazał mi zacząć jeść więcej oraz nabrać trochę ciałka dla zdrowia. Co pojawiło się w mojej głowie? „No dobra przytyję trochę, dostanę okres i wszystko się ułoży, a potem sobie znowu schudnę”. Okres nie wrócił. Od momentu zaniku miesiączki (kwiecień/maj 2016) jedynie lekkie plamienia miałam w listopadzie po paru dawkach Luteiny (klasyk). Dalej nie było nic, wyniki były nadal beznadziejne, a ja wiedziałam, że albo odzyskam miesiączkę naturalnie jeżeli w końcu zadbam o siebie, albo zostaną mi przepisane hormony. Obiecałam najbliższym, że naprawdę wezmę się za siebie, za swoje odżywianie i zdrowie. Prawda jest taka, że w ogóle nie zależało mi wtedy na zdrowiu. Nie robiłam nic w kierunku tego, aby odzyskać okres. Krzywdziłam nie tylko siebie, ale bliskie mi osoby, które potrafiły nie spać po nocach i zamartwiać się o mnie.

Instagram

Styczeń był okropnym i najgorszym miesiącem ostatnich moich lat. Byłam tak zagubiona i załamana, miewałam napady dosłownie parę razy w tygodniu, czułam się z sobą fatalnie. Już nawet nie jestem w stanie powiedzieć ile jadłam kalorii, gdy chciałam zacząć „normalny dzień”. Bywały dni, że po kompulsie nie byłam w stanie wcisnąć w siebie nic… Ból brzucha i ciągłe wymioty mi na to nie pozwalały. Pomyślałam, że spróbuję znowu (który to już raz?) tym razem inaczej: Założę Instagrama i codziennie będę dodawać zdjęcia jedzenia, krótki opis, aby kontrolować to ile jem i nie schodzić poniżej ustalonych założeń (ponownie 1800 kcal). Startingover – taką miałam nazwę na Instagramie na samym początku, bo miał to być mój nowy początek… i był. 😊 Parę postów mam usuniętych, ale każde zdjęcie było niemalże identyczne, czyli jeden posiłek z dnia i najczęściej było to śniadanie, z którym najbardziej lubiłam „oszukiwać samą siebie” i najczęściej kończyło się to niedojadaniem do końca, a wiadomo co było dalej… Naprawdę stało się to dla mnie motywacją. Robiłam śniadanie, patrzyłam na zdjęcie z dnia poprzedniego i w głowie miałam: „Okej, od wczoraj nie przytyłam, czyli dziś też mogę tak zjeść i nic się nie stanie.”

Zdrowe śniadanie
Jaglanka

Zdjęcia posiłków, czyli moja motywacja do zmiany na lepsze

Lepiej i lepiej…

Kompulsy, które miałam co parę dni zamieniły się na chwile załamania raz czy dwa razy w tygodniu. Znów głównie działo się to w chwilach, gdy wychodziłam na miasto, piłam alkohol czy jadłam coś bardziej przetworzonego jednak różnica polegała na tym, że po napadzie wstawałam rano i mimo wyrzutów sumienia jadłam normalne śniadanie (oczywiście o ile mogłam, bo nadal po nie którym napadach nie byłam w stanie nic zjeść na drugi dzień) i odżywiałam się według swoich założeń, bo przecież obiecałam sobie, że codziennie będę wrzucać zdjęcie na Instagrama, więc musiałam coś jeść. 😊 Cały czas trenowałam siłowo i odżywiałam się schematycznie, czyli liczyłam dokładnie kalorie, miałam swoje założenia co, kiedy mogę zjeść, ale nie było to mało jedzenia. Kończył się luty, nadeszła sesja, walentynki (w tych kwestiach nadal bez zmian: chwile z moim chłopakiem były lekiem na wszystko), ferie, kolejna przeprowadzka. Dużo się działo, przy tym wszystkim nie towarzyszył mi głód i automatycznie przestałam aż tak często myśleć o jedzeniu. Napady raz na tydzień, z czasem raz na dwa tygodnie i cały czas miewałam je co raz to rzadziej. Szczerze, to nawet nie pamiętam momentu, w którym miałam swoje ostatnie załamanie.

Moje fit początki

Połowa stycznia vs koniec lutego. Parę tygodni różnicy. Ciało nie było tak napuchnięte dzięki zwiększeniu kalorii i co raz mniejszej ilości kompulsów!

Pierwsza próba

Wracając do kwestii przywrócenia miesiączki, to postanowiłam sobie sama, że naprawdę o to zawalczę w momencie, gdy będę gotowa oddać się w ręce lekarza, ale najpierw chciałam zadbać o swoje zdrowie psychiczne, aby nie powtórzyła się historia z przeszłości. Przyszła wiosna, a ja czułam się (w miarę) dobrze, a na pewno lepiej niż przez ostatnie kilka miesięcy! Mimo ciągłej kontroli i liczenia kalorii czułam, że w końcu jedzenie nie rządzi mną do tego stopnia, aby odbierać mi radość z życia. Potrafiłam wyjść do ludzi, spędzić fajnie czas, wrócić i położyć się ze spokojem do łóżka. Rano wstać, zjeść śniadanie, pójść na trening i normalnie żyć. Brzmi banalnie, co? Dla mnie to było coś czego nie doznałam od dłuższego czasu. Największą próbą dla mnie był wyjazd na Cypr. W kwietniu, po Świętach Wielkanocnych, czekał mnie cudowny wyjazd, czyli tydzień z wypożyczonym autem i podróżowaniem po wyspie (to nasza ulubiona forma podróży, swoją drogą od października zaczynam nową serię, gdzie będzie dużo w tematyce podróżowania 😊). O tym, że podczas pobytu na Cyprze czułam się cudownie nie muszę chyba pisać, bo jak zawsze w trakcie podróżowania byłam najszczęśliwsza na świecie i była to kolejna podróż życia z miłością życia. ❤️ Chodziło o to co zdarzy się po powrocie, czy znów zjedzą mnie wyrzuty sumienie, zaczną się odchudzać i cała historia zatoczy koło. A co działo się po powrocie? Nie działo się nic, albo inaczej… Działo się dużo, ale nic złego! Po tygodniu całkowitych odstępstw od swoich założeń (płatki z mlekiem i kebaby to nasz tripowy klasyk, ale o tym przeczytacie jeszcze nie raz, nie dwa 😋) ja wróciłam, popatrzyłam na siebie w lustrze, stwierdziłam: „No spoko jest”. Byłam naładowana pozytywną energią po podróży i szczęśliwa wróciłam do swojej rutyny. W mojej głowie zaczęły zachodzić jeszcze większe, pozytywne zmiany, a o jakichkolwiek wyrzutach sumienia nie było mowy!

Cypr

Chwilo trwaj, bądź wieczna – Cypr ❤️

Nowe wyzwanie

Nabrałam wiatru w żagle. Wszystko w końcu zaczęło małymi kroczkami wyglądać tak jak zawsze chciałam. Trenowałam, odżywiałam się zdrowo i po prostu żyłam, a nie udawałam, że żyję. Z czasem zaczęłam mieć dużo przemyśleń co do liczenia kalorii. Widzicie mnie, widzicie jaką osobą jestem. Dzisiaj leżę w swoim łóżku, a jutro mogę być na drugim końcu Polski (np. u mojej Psiapsi nad morze, buziak Ola 😘) i najzwyczajniej w świecie: liczenie kalorii, wszelkie schematy nie pasują do mojego stylu życia. Nie trenowałam ostro, nie miałam większych celów sylwetkowych, a po prostu chciałam czuć się dobrze w swoim ciele. Moim założeniem był zdrowy styl życia, czyli taki który będę mogła prowadzić cały czas, który da mi całkowity komfort przede wszystkim psychiczny. Każdy ma swoją własną definicję „zdrowego stylu życia” i ważne, aby czuć się w tym wszystkim w stu procentach sobą. Ok, wracając do nowego wyzwania to postanowiłam, dosłownie tak z dnia na dzień przestać liczyć kalorie.

Moje fit początki

Szczęśliwa, z zupełnie nową energią po wakacjach na Cyprze

Metoda prób i błędów

Początki były… Sama nie wiem jak to opisać, dziwne? Czułam się jak bardzo nieswojo i cały czas uczyłam się siebie i swojego organizmu. Działałam po prostu na zasadzie metody prób i błędów. Byłam bardzo zmotywowana i momentami zaciskałam zęby, aby przełamywać strefę własnego komfortu. Dałam sobie parę miesięcy, po których udałam się na badania do szpitala oraz zapisałam się do ginekologa (miesiączki nadal nie miałam). Tak jak wspominałam wcześniej, obrałam taką drogę (najpierw walka o zdrowie psychiczne) ze względu na to, że nie chciałam, aby powtarzały się sytuacje z przeszłości. Miałam dość oszukiwania samej siebie i ciągłego wmawiania sobie, że „zawalczę o powrót miesiączki” w momencie, gdy totalnie mnie to nie interesowało.  Moja sytuacja zdrowotna nie była krytyczna, więc mogłam sobie na to pozwolić i uważałam, że to jedyna słuszna opcja dla mnie. Wyszło mi to na dobre! 😊

Nie poddawaj się

Cała ta droga wyjścia z zaburzeń odżywiania nauczyła mnie tego, że… O rany wiem, to będzie strasznie oklepany, ale uwierzcie, że najprawdziwszy tekst na świecie: Nigdy nie można się poddawać. Ilości prób i upadków jakie mi towarzyszyły przez ten czas nie zliczę. Chociaż, aż chyba policzę ile w tych wszystkich wpisach pisałam o tym, że „spróbowałam znów walczyć”.  😊 Nawet w momencie, gdy wszystko wydawało się być dobrze potrafiła powinąć mi się noga. A kto wie, może jeszcze kiedyś mi się podwinie? Na ten moment jestem szczęśliwa… Świadoma i szczęśliwa.

Musisz o siebie powalczyć. Jeżeli widzisz siebie w tej historii wiedz, że przegrasz jeszcze nie raz, nie dwaUwierz, że ze świadomością o tym, że możesz popełnić błąd o wiele łatwiej się żyje. Nie wiem ile czasu Ci to zajmie, nie wiem ile wysiłku będzie Cię to kosztowało, ale wiem, że jeżeli zaczniesz właśnie teraz to szybciej doznasz spokoju i szczęścia. Do tego jeszcze daleka droga, ale pamiętaj o czym pisałam wyżej… Masz czas, możesz się zatrzymywać, możesz się cofać, ale nigdy się nie poddawaj. No to co, chyba zaczynamy wyprawę prawda? Zaufaj mi, że warto. Pssssst... Zadbam o to, aby na końcu było dużo gofrów, masz moje słowo! 😊

Wierzysz w siebie? Super, no to jest Nas dwie! 😊

Polskie Tatry

Pamiętaj… O taka jesteś silna! O tyle masz w sobie mocy!

Kolejny wpis będzie o tym, jak wyglądała moja cała droga od momentu, gdy przestałam liczyć kalorie, jak sobie radziłam i jak małymi kroczkami wychodziłam ze swoich schematów. Napiszę też co zalecił mi mój ginekolog i po jakim czasie nastąpił powrót miesiączki.

Buziaki! 😘 

Jak przestałam liczyć kalorie? Moje fit początki #4

Zapisz się na newsletter i odbierz

104
Dodaj komentarz

  Subskrybuj  
od najnowszych od najstarszych najwyżej oceniane
Powiadom o
Kashanka

Czytając to widziałam siebie z okresu studiów, kiedy to borykałam się z podobnymi problemami. Nie zlicze ile razy próbowałam tak jak Ty. Wreszcie wyszłam na prostą. Każda która to czyta niech zapamieta, żeby nigdy przenigdy się nie poddawać!!!!!!

Kasia

Hej! Jestem właśnie na tym etapie przygody, szczerze Ci powiem, że do walki z napadami zmotywowałaś mnie porównaniem ze stycznia i lutego. Zaczynam od nowa. Teraz- zamiast kalkulatora kalorii, tony jedzenia i niezdrowych myśli zabieram na wojnę cierpliwość ❤️
Cieszę się, że tu jesteś

wiecznie głodna

Eli kochana. W gorszych chwilach wracam tu. I czytam. I płacze. Za każdym razem wzruszam się tak samo mocno. Niektóre fragmenty znam już na pamięć, bo tych złych chwil jest u mnie coraz więcej. Wszystko zaczęło się trzy lata temu. Ale teraz postanowiłam zawalczyć i odkąd zaczęłam jeść zgodnie z zapotrzebowaniem zaczęły się napady na żarcie z którymi już sobie nie radzę. Pochłaniam ogromne ilości jedzenia a potem katuje się na bieżni albo orbitreku żeby to spalić. A potem opuszczam posiłki.Nie chce myśleć ile już przytyłam. Od dwóch tygodni usiłuje się ogarnąć i zacząć jeść zgodnie z planem żywieniowym ale… Czytaj więcej »

Aga

Eh…jakbym czytała o samej sobie. Tez walcze z tym mam nadzieję ze sie uda..gratuluje:)

Ale ja nie ufam lekarzom i nie mam zamiaru jesc hormonów. Mam wrażenie ze oni nic nie rozumieja..

Kasia

Hej mam pytanie odnośnie miesiączki , chorujesz na coś ( np. PCOS ?)

Karolina

Eli nawet nie wiesz ile dal mi do myslenia Twoj post,ogromnie dziekuje za pomoc! jestes cudowna dziekuje za prawdziwośći i szczerość:*

Anna

Wiesz co? Tak mniej więcej w połowie tych trzech postów odebrało mi wręcz mowę… bo to niesamowite, ze w takich momentach życiowych które opisujesz czujesz się sama w swoich problemach, nawet (choć to zabrzmi źle) wyjatkowa, a tu sie nagle okazuje, ze bum… stop, nieprawda, bardzo duzo osob boryka sie z podobnym problemem i wtedy zupelnie inaczej zaczyna sie patrzec na ten wlasnie problem i traktowac z kilometrowym dystansem. Przeszlam podobna droge do Ciebie, wciaz mam wrazenie ze jednak jeszcze brakuje mi tego calkowitego, nazwijmy to wyleczenia, ale najwazniejsze jest uswiadomienie sobie ze te wszystkie przyjemnosci typu jedzenie, wypady ze… Czytaj więcej »

Femme

Czytam ten wpis i mam łzy w oczach, tak się cieszę, że Ci się udało, ja też się zmagam z kompulsywnym jedzeniem (już od ok. 3 lat, też niezdiagnozowane, ale jest fatalnie), z każdym dniem coraz bardziej tracę wiarę w siebie… Nie chcę, naprawdę, ale to dzieje się samo, a ja nie wiem co robić. Przełamałam się i powiedziałam mamie, niedługo pójdę do psychologa, bo to chyba już ostatnia deska ratunku, proszę trzymajcie kciuki, żeby się udało❤️ Pozdrawiam
(musiałam gdzieś to z siebie wyrzucić :))

Ola

A dlaczego po zwiększeniu kcal waga zaczęła spadac? Napisalas, ze po wejsciu na wieksza kaloryke stalas sie mniej ‚napuchnieta’. Co to znaczy? z gory dzieki za odpowiedz

Gaba

Czuję się jakbym czytała o sobie (oprócz liczenia kcal to wszystko), wymioty spowodowane przez za dużą ilość jedzenia najgorsze co może buc. Czekam na kolejny post

Przeczytaj także:

Fit lion white
Fit

Fit jednoporcjowe ciasto à la „Lion White”

Nie zwalniam tempa jeśli chodzi o fit jednoporcjowe desery, bo wiem, że bardzo je lubicie. Poza tym spodobało mi się odwzorowywanie popularnych słodyczy. Fit jednoporcjowe

Proteinowe placki
Przepisy

Proteinowe placuszki

Mam przepis idealny dla tych, którzy kochają zdrowe, słodkie posiłki z dużą ilością dodatków! A coś mi się wydaję, że jest Wa… nas całkiem sporo.

Wiosna
Lifestyle

Ulubieńcy kwietnia

Przyznam szczerze, że gdybym chciała wypisać wszystkich ulubieńców kwietnia to pojawiło by się tu sporo powtórek ze stycznia, lutego i marca – zwłaszcza jeśli chodzi

Piknik
Lifestyle

Ulubieńcy czerwca

Czas na ulubieńców czerwca! Wiem, że coś tu się nie zgadza i maj został pominięty, ale najzwyczajniej w świecie nie miałabym czego polecać. Mój maj