W poprzednim wpisie opisałam pokrótce jak wyglądała u mnie codzienność zanim zaczęłam przygodę ze zdrowym stylem życia, co było bodźcem do zmian i jak wyglądały na starcie moje fit początki. Czas na kontynuację! Dowiecie się jak działałam na samym początku i jak wszystko z czasem się rozwijało. Czy na pewno (nie)zdrowy styl życia jaki zaczęłam prowadzić był taki o jakim marzyłam i do czego mnie doprowadził. Ostatni post zakończyłam na słowach „mało wiedziałam, dużo chciałam” – już Wam piszę co było dalej.
Moje pierwsze treningi na siłowni
Kiedyś, ktoś doradził mi (albo może przeczytałam to w internecie?) żeby zacząć od treningu, w którym dane ćwiczenie angażuje więcej niż jedną partię, aby na samym początku nie używać maszyn i skupić się na ćwiczeniach z wykorzystaniem masy własnego ciała. Jak usłyszałam, tak zrobiłam. Zapisałam się na siłownię. Moje pierwsze treningi polegały na ćwiczeniach wielostawowych, a podczas jednego treningu ćwiczyłam całe ciało. Większość z Was pewnie wyobraża sobie jaka to była dla mnie ulga, gdy każde ćwiczenie jakie zapisałam na karteczce mogłam zrobić w strefie dla kobiet. 😀 Do dziś pamiętam, że były to: przysiady, wykroki, podciąganie z gumami, pompki na poręczach z gumami, zwykłe pompki, spięcia brzucha (tych ćwiczeń mogło być więcej, ale te robiłam na pewno). Po treningu cardio na bieżni lub rowerku i to wszystko. Trenowałam 5 razy w tygodniu, z treningu na trening widziałam progres i działałam na takim schemacie dobry miesiąc. Szczerze? Bardzo mądrze zaczęłam! 😊
Pierwsze treningi to i selfie w lustrze, wiadomo😀
Artysta Kombinator
Na samym początku waga leciała bardzo szybko (klasyk, w większości pozbyłam się wody z organizmu). Później spadki były coraz mniejsze, a ja… coraz bardziej niecierpliwa. Oho, no i zaczęło się! A może zacznę robić więcej cardio? O nie, pupa mi maleje chyba powinnam ćwiczyć sam tyłek? A nogi to ja nadal mam takie wielkie, może więcej biegania? O kurczę, ale ona ma sylwetkę, a ćwiczy każdą partię osobno – ja też zaczynam! Chcę chudnąć, ale chcę mieć nadal dużą pupę (serio, o ten tyłek bałam się najbardziej na świecie 😁). Rany, czego ja nie wymyślałam, powinnam w tamtym momencie nazywać się: Eliza Artysta Kombinator Nowak. Tydzień treningu na którym każdą partię ćwiczyłam osobno: trening nóg wszystko ok, trening pleców ujdzie, trening bicepsa i tricepsa… Frustracja, zero zmęczenia i zadowolenia z treningu. Potrenowałam tak 10 dni i znowu inny system treningowy, później samo cardio, a potem znowu wracałam do trenowania każdej partii. Masakra! Brak systematyczności, brak cierpliwości, wieczne niezadowolenie i kombinowanie.
Odżywianie
Moje założenia na samym początku: ograniczenie słodyczy, mniej alkoholu, podpatrywanie co jedzą osoby w sieci. Z ręką na sercu przyznaję, że pierwsze owsianki były ohydne! Płatki owsiane i woda, a na to jakiś owoc – fuj, ale jadłam „bo zdrowe”. Jeżeli chodzi o kwestie żywieniowe najwięcej na samym początku dowiadywałam się z Instagrama. Patrzyłam co dana osoba je na śniadanie, czytałam dlaczego je akurat to i jaki jest cel tych śniadań – tak było praktycznie ze wszystkim. Z czasem zaczęłam bardziej zagłębiać się w to czym są makroskładniki, co to jest białko, ile kalorii powinnam jeść. No i stało się: Zaczęłam liczyć kalorie, ustaliłam sobie ile powinnam jeść i zaczęłam się tego trzymać (nie jestem w stanie sobie przypomnieć dokładnych liczb). Chciałam dobrze, a wyszło jak zaw… No dobra może nie zawsze, ale wyszło niedobrze.
Mój pierwszy w miarę jadalny omlet i mocno średnia nutella z awokado, ale najważniejsze, że był progres!
(nie)Zdrowe podejście
Kalorie i makroskładniki powinny być czymś w rodzaju wskazówki, pomocy gdy chcemy osiągnąć dany cel (czy to sylwetkowy, czy zdrowotny) lub po prostu chcemy zmienić nawyki żywieniowe i jeść odpowiednio pod nasze zapotrzebowanie. Powinny mówić nam jak mniej więcej ma wyglądać nasz jadłospis i uczyć świadomego jedzenia. No właśnie, „powinny”… Jak większość osób i ja wpadłam w pułapkę obsesyjnego liczenia kalorii. Planowo 50 g ryżu, waga pokazuje 51 g… O nie, w życiu! Przecież ja się tak roztyję! Oczywiście, gdy gramów było mniej to nic takiego się nie działo, a nawet to i lepiej. Treningi tak jak wspominałam satysfakcjonowały mnie coraz mniej, było dużo kombinowania, a co za tym idzie? Nie trenujesz dobrze = jesz mniej. Co z tego, że niekiedy potrafiłam biegać godzinę na bieżni po „nieudanym” 40 minutowym treningu. Przecież „to tylko bieganie”, nie potrzebuję dużo jedzenia. Wszystko zaczęło iść w złą stronę i z dziewczyny, która chciała po prostu trochę schudnąć stałam się osobą, która z każdym dniem widziała siebie coraz gorszą i przede wszystkim grubą. Tak, chudłam cały czas i non stop uważałam, że jestem po prostu gruba.
Z tygodnia na tydzień moja sylwetka wyglądała lepiej, ale w głowie miałam zupełnie inny obraz…
Początki zaburzeń odżywiania?
Zaczęła się taka walka z samą sobą. Na zewnątrz niby wszystko ok, ale w mojej głowie toczyła się wojna. Wiecie jak ja wszystko miałam wtedy zaplanowane?! Powrót do domu, spotkanie z kimś, urodziny, impreza – przed każdą okazją, na której wiadome było, że zjem „niezdrowe jedzenie” miałam rozpisany plan działania. Dwa treningi dziennie, o wiele mniej jedzenia, dni niskich węglowodanów? Nie ma sprawy. Cudowałam na potęgę, aby zachować „normalność”. Oczywiście normalność w cudzysłowie, bo zero w tym normalności i tak naprawdę sama nie byłam świadoma jak bardzo się w to wszystko wciągnęłam. Mam zdolność do ukrywania tego, że jest źle (zostało mi jeszcze z czasów dzieciństwa), więc po mnie naprawdę nie było widać, że jest coś nie tak. Dużo osób pisało, mówiło: „super wyglądasz”, a ja zamiast odpowiadać: „dziękuję” oczywiście mówiłam coś w stylu: „nie no co ty mam takie grube nogi nadal, w ogóle ostatnio dużo jem więc znowu trochę przytyłam”. Bzdura, wcale więcej nie jadłam i wcale nie przytyłam. Jadłam bardzo mało, trenowałam sporo, więc to normalne, że w pewnym momencie zaczęłam być opuchnięta (gromadziłam dużo wody w organizmie), partie z którymi miałam największy problem (nogi) nadal stały w miejscu przez brak energii na treningach i trenowanie „na ostatkach sił”. Chyba mogę mówić, że to był okres, w którym zaczynałam mieć pierwsze oznaki zaburzeń odżywiania, a już na pewno niezdrową relację z sobą i jedzeniem.
Nadal „gruba”…
Przełomowy maj
Tak życie wyglądało u mnie przez dobrych parę miesięcy. Oszukiwałam samą siebie, że jest dobrze, a wcale dobrze nie było. To co opisałam to naprawdę krótki wycinek wszystkiego co siedziało w mojej głowie. Możecie sobie tylko wyobrazić jak bardzo upadła wtedy moja pewność siebie, radość z życia i co zaprzątało mi głowę. Gdyby nie osoby jakie miałam (i nadal mam) przy sobie wszystko pewnie wyglądało by o wiele gorzej. Przełomowym miesiącem był maj, czyli miesiąc który zawsze jest dla mnie bardzo intensywny (pod każdym względem) i po prostu dużo się dzieje. Masa urodzin, różnych okazji do świętowania, sporo nauki, juwenalia. Nie mogłam zrezygnować z niczego i szczerze przyznam, że byłam kłębkiem nerwów przed każdym zbliżającym się wydarzeniem. Trening, impreza, trening, więcej jedzenia, nauka, alkohol, trening, juwenalia, więcej jedzenia – zaciskałam zęby i jakoś to wszystko się zapętlało i coś wtedy ruszyło. Mój organizm dostał pewnego rodzaju bodziec, więcej luzu (przeplatanego ze stresem i zamartwianiem się o swój wygląd, ale lepszy taki luz niż żaden) i przede wszystkim: więcej jedzenia! Gdy wstawałam rano po imprezie, na której piłam alkohol i sporo zjadłam szłam na trening i miałam siłę. Wow, szok co? Trenujesz i masz siłę, zaskakujące. No ale wtedy naprawdę to było coś czego nie czułam od bardzo dawna. Sylwetka zaczęła wyglądać coraz lepiej, mimo to nadal nie przestawałam tkwić w moich chorych założeniach „jedz mało, trenuj dużo”, ratowały mnie tak naprawdę chwile z bliskimi i wszystkie te wydarzenie jakie miały miejsce w maju. Zabawne, że każda zjedzona pizza i wypite piwo było dla mnie lekarstwem – dosłownie i w przenośni.
Moje lekarstwa…
Pierwsze zadowolenie
Tak wszystko trwało do czerwca. Pierwsza sesja, tona stresu – sama się sobie dziwię jak dałam radę wszystko zdać przy takim rygorze jaki nakładałam na siebie. Dalej były moje urodziny, na których pamiętam, że pierwszy raz popatrzyłam na siebie i powiedziałam: „Jestem chuda!” Może słowa „podobałam się sobie” tutaj nie pasuje, ale uważałam, że jestem chuda, więc było całkowicie ok. Co z tego, że mój organizm był wyniszczony. Oczywiście problemy z miesiączką były sprawą oczywistą i w maju/czerwcu po paru miesiącach jej totalnego zaniku zdecydowałam udać się do ginekologa. Co z tego że tak naprawdę nie do końca kontrolowałam swoje życie i nie byłam świadoma, że wyjście poza „moje schematy” spowoduje u mnie tyle złego. Byłam chuda – to najważniejsze. Później było parę tygodni w domu, wyjazd w góry i bardzo dobrze wspominam ten czas. Mój organizm ciągle tak naprawdę się „regenerował”, czułam się w miarę dobrze w swoim ciele i wypady, które trwały parę dni nie wpływały na mnie źle, zwłaszcza że ja naprawdę czułam, że w końcu mam siłę. Jeździłam rowerem, spędzałam mnóstwo czasu ze znajomymi, chodziłam po górach, imprezowałam, pływałam. Mogło by się wydawać: Super! Jesteś chuda i jesteś szczęśliwa! Taka jest właśnie definicja szczęścia – odchudzić się (po trupach do celu) i wtedy „zacząć żyć”… No nie.
To był czas kiedy momentami na mojej twarzy pojawiał się prawdziwy i szczery uśmiech.
Musisz przytyć! Wyjazd do Anglii
Na początku lipca wyjechałam z moim chłopakiem do Anglii na zarobek i tutaj właśnie zaczęła się największa próba wychodzenia poza „moje schematy”. Codzienność wyglądała zupełnie inaczej niż do tej pory – zero siłowni, zupełnie inne jedzenie, o jakimkolwiek liczeniu kalorii nie było mowy. Problemy z miesiączką trwały cały czas i miałam jasne zalecenia od lekarza: Musisz przytyć. Stwierdziłam, że taki wyjazd to najlepszy moment na to: za granicą nikt mnie nie zna, więc nie będzie patrzył na to jak wyglądam, odzyskam okres, gdy wrócę pojadę na wymarzone wakacje i później wszystko na studiach wróci do mojej normy. Miałam chwile (szczególnie na samym początku), że czułam się po prostu psychicznie źle, że tyję w oczach i wyglądam okropnie. Po raz kolejny: He saved me. Powtarzał, że robię to wszystko dla zdrowia, że wszystko będzie dobrze. Poza tym to nie było tak, że nagle ładowałam w siebie tonę jedzenia – jadłam „normalnie”, więcej niż zawsze, słodycze codziennie (a tak swoją drogą, kocham Anglię między innymi za słodycze), pracowałam, czasem zrobiłam trening w domu. Nie wiem jakby ten wyjazd wyglądał gdybym była sama… W ogóle mój chłopak to była jedyna osoba, przy której potrafiłam wyłączyć Elizę z kompleksami i problemami, a włączyć normalną, zwykłą Elizę (taką jaką jestem teraz! 😋) Dwa miesiące minęły i mimo tego, że nie raz miałam naprawdę ciężkie momenty, czułam się z sobą źle i chciałam już po prostu wracać to gdy myślę o tym wyjeździe mam przed oczami same dobre chwile. Praca na farmie, później na magazynie, wieczory przy serialu i Ben&Jerry’s (jak coś to łącznie wypróbowałam około 20 smaków, jeżeli szukacie eksperta to piszcie śmiało), spacery, nasze ulubione słodycze, wycieczki do Liverpoolu, planowanie tego „co robimy po powrocie” i masa innych rzeczy – to były naprawdę fajne dwa miesiące.
Podróże i co po nich?
Gdy wróciliśmy nawet nie miałam czasu na to, aby myśleć o tym jak wyglądam. Był wrzesień, było co raz to chłodniej, większe ciuchy, mniej pokazywania sylwetki, a przed nami dwie niesamowite podróże. Trip po Europie – tanie loty i tydzień podróżowania po paru pięknych miastach w Europie (Berlin, Bruksela, Paryż, Mediolan) i druga podróż, czyli spełnienie marzeń: Norwegia. Żyłam chwilą, poza tym (tak jak wspominałam wyżej) byłam 24 godziny na dobę z moim chłopakiem, więc potrafiłam naprawdę cieszyć się i korzystać z życia. Podróże dobiegły końca, drugi rok studiów, nowy pokój, nowa energia… Nowa (stara) ja? Niestety nie potrafiłam wrócić na właściwe tory (czy może wjechać, bo nie do końca wiem, czy kiedyś w ogóle na nich byłam), zaczęłam popadać ze skrajności w skrajność i nie umiałam odnaleźć balansu. Do tego doszła ogromna frustracja spowodowana ciągłym brakiem miesiączki (dalszą historię z odzyskaniem okresu opiszę w kolejnym poście), a przecież przytyłam?! Nie wyglądałam źle, byłam po prostu trochę większa (nie gruba), ale ciężko mi było się z tym pogodzić i sama nie wiedziałam co ze sobą zrobić. No i zaczęło się… Zaczęły się moje problemy z zaburzeniami odżywiania, a dokładniej z kompulsywnym jedzeniem. Kolejne bagno, w sumie to nawet jeszcze większe bagno, które na długi czas odebrało mi resztki pewności siebie, ale o tym w następnym wpisie…
Ah, Norwegio…❤️
Zatrzymaj się
Jeżeli odnajdujesz siebie w tym co właśnie przeczytałaś i jesteś w momencie swojego życia, w którym dążysz do „idealnej sylwetki” szkodząc sobie, swojemu zdrowiu i myślisz że ciało o jakim marzysz da Ci szczęście – zatrzymaj się. Nie warto, szkoda życia i zdrowia. Jeżeli przeczytałaś ten wpis uważnie zauważ, w których momentach napisałam o prawdziwym szczęściu i spokoju… Są to chwile, w których pojawiają się bliscy, momenty w których mam siłę, aby robić rzeczy, które się błahe i banalne. Niech ta historia, a raczej jej kolejna część, czegoś Cię nauczy i otworzy Ci oczy na to co w życiu ważne. Można mieć piękne i zdrowe ciało! Można mieć piękne i zdrowe ciało… Jeżeli ma się zdrową głowę! Zadbaj o to co siedzi w Tobie w środku, a obiecuję, że Twoje ciało Ci się za to odwdzięczy.
Chuda = szczęśliwa? No nie do końca. Zdjęcia mówią same po sobie… Ciągłe zmęczenie i brak siły. Gdzie to szczęście i uśmiech?
Rany, asieporyczałam. Wiecie co jest najgorsze?! Że idę właśnie robić obiad i będę kroić cebulę – znowu się poryczę. A tak totalnie poważnie: Ten wpis jest dla Ciebie. Poleciały mi łzy, bo doskonale pamiętam jak się wtedy czułam i jestem świadoma jak wiele jest osób, które teraz czują się teraz tak samo.
Apel i prośba do Was: Chcę się znów popłakać! Chcę się popłakać ze szczęścia. Przeczytać, że kończycie tę chorą gonitwę i zaczynacie gonitwę za szczęściem!
Na koniec już teraźniejsza Eli! W gonitwie za szczęściem! A raczej za samochodem podczas podróży autostopem 😁
Niedługo kolejny wpis z tej serii.
Buziaki
Najgorsze, co po tym pozostaje, to chyba ten wstyd, że się było tak bezmyślnym, stosowało się restrykcyjne, niskoenergetyczne diety, czym doprowadziło się do zaniku miesiączki, permanentnego zmęczenia etc etc… Zdrowa głowa i zdrowe ciało są najważniejsze i wydaje mi się, że idą w parze. Bo jeśli przechodzimy na restrykcyjną dietę i nawet jeśli odżywiamy się hiper-zdrowo, to po pewnym czasie głowa da nam znać, że ma dosyć, właśnie poprzez ciało, sygnały, jakie nam wysyła. Niby na początku chcemy dobrze, chcemy zacząć zdrowo się odżywiać. Cel szlachetny, tylko może brak wiedzy i wszechobecne „ideały” w mediach, tony głupot, detoksy sprawiają, że… Czytaj więcej »
Przeczytałam i tak jak i po pierwszej części widzę w tym siebie. Mam 19 lat i jakoś od maja staram się schudnac no i wszystko szło super do czasu zaniku miesiączki i ciągłych humorków… teraz wróciłam po dwutygodniowych wakacjach i strasznie ciężko mi wrocic do tej „diety”, która tak naprawdę nie była za bardzo rygorystyczna, bo jadłam sporo ale dużo tez ćwiczyłam. Nadal nie potrafię przekonac się do siebie i marze żeby zmienić podejscie do swojego ciała choć troszkę bo to wrecz męczące…
Nabierz do tego więcej dystansu, zadbaj o zdrowie i odzyskanie miesiączki… Wygląd to nie wszystko! Przeczytasz moje dalsze wpisy
popłakałam się. własnie dlatego bo znalazłam siebie w twoim opisie. tylko mój obraz nie potrafi wyjść z tej niebezpiecznej wycieczki….
PS. wspomniałaś o wyjeździe za zarobek do Anglii. Gdzie byłaś? Polecasz jakieś miejsce?
Teraz może i nie potrafi… Daj sobie czas! I przede wszystkim DZIAŁAJ!!! <3
Byłam na jednych wakacjach w Birmingham a na drugich w małej wsi niedaleko Liverpoolu. Polecam, ogólnie w Anglii bardzo łatwo o pracę na zarobek na wakacje. 🙂
Zatrzymałam się i każdego dnia popadam ze skrajności w skrajność. Dziękuję bardzo za ten wpis. Właśnie w tym momencie ruszam do przodu, razem z uśmiechniętą Tobą i zdrowym podejściem w głowie.
DO DZIEŁA KAROLA! <3
Kochana, czekam z niecierpliwością na 3 część, Tak bardzo dla mnie ważną bo właśnie jestem na etapie zmagań z kompulsywnym jedzeniem nie wiem jak sobie poradzić, jak waże jedzenie to jest całkiem w porządku nie rzucam się ale jak.zaczynam być głodna to się rzucam na to.co popadnie, myślę żeby przestać ważyć i zacząć po porostu zdrowo jeść, jesteś dla mnie naprawdę Wzorcem ze mozna serio ze można i być szczęśliwym Tak bardzo chce normalnie funkcjonować, A nie izolować się od znajomych bo się źle ze sobą czuje.. Buziaki <3
Odpisuję dopiero teraz, wybacz. Myślę, że przeczytałaś już 3 część i mam nadzieję, że dała Ci do myślenia! <3
Właśnie przeczytałam Twój wpis i mam wrażenie jakbym czytała o samej sobie…
Mam nadzieję, że choć trochę Ci pomógł i uświadomił parę spraw…
Moje zycie wygladalo podobnie jak Twoje. Najpierw dazenie do idealu i twierdzenie ze ciagle jest za malo. Obsesyjnie liczylam kalorie (jadlam ok. 800-1000 max) i CODZIENNIE cwiczylam, mimo ze nie mialam na to w ogole sily to i tak chcialam zrobic ten trening , no bo przeciez jak 1 dzien odpuszcze a zjem tyle co wczoraj to przytyje. Znajomi mi mowili jaka Ty jestes malutka i chudziutka. Ja sie bardzo cieszylam ze ludzie tak mowia ale ja caly czas widzialam siebie gruba. Nie widzialam zadnego progresu (mimo ze stawalam na wage i widzialam jak kilogramy leca). Na wyjsciach z przyjaciolmi… Czytaj więcej »
Widzę, że wiele przeszłaś. Jesteś naprawdę silną dziewczyną! Zasługujesz na dobre traktowanie i troskę, więc.. TROSZCZ SIĘ O SIEBIE!!! Traktuj się dobrze! Dziękuję za cudowne słowa. Ściskam Cię mocno <3
Hej dzięki temu wpisowi jeszcze bardziej zmieniło mi sie moje myślenie jestem na etapie żeby po prostu nie myslec tylko zyc i ucze sie tego takze od ciebie . Dziękuję jesteś wspaniala i kochana a swoja energia nie dajesz mi powrócić do tego co bylo . Pozdrawiam buźki
Cieszę się że mogę w jakiś sposób Ci pomóc! Trzymaj się ciepło i działaj <3 Buziaki!
Eli jesteś najlepsza! Tak miło mi się czyta twoje wpisy a ten przebił wszytko ❤️ wreszcie ktoś poruszył tak ważny temat, jeszcze rok temu podobnie miałam… Oby być chudą, nieważne jakim kosztem… Ale na szczęście ten rok jest mój, podchodzę do wszystkiego ze zdrowym rozsądkiem i jestem szczęśliwa! Jesteś wielka Eli za te wpisy ale jeszcze bardziej za tą pozytywną energię, którą przekazujesz innym! ❤️
Jestem z Ciebie dumna, że masz już to za sobą! <3 BRAWO! I niech każdy rok będzie TWÓJ. Niech w ogóle całe życie będzie TWOJE! Wierzę, że o to zadbasz. Dziękuję za tyle ciepłych słów, buziaki <3
Jestem anorektyczką. Walczę codziennie, takie posty jak te są niesamowitym wsparciem i motywacja dla mnie. Parę miesięcy temu byłam wrakiem człowieka, moje serce ledwo biło, wraz z kilogramami powoli odzyskuje życie i szczęście. Dziękuję!!
Trzymam za Ciebie kciuki z całych sił. Jesteś silna. Wierzę w Ciebie! <3